Sławomir Marzec – Wokół ikony, czyli smok o złotym zębie
Ikona jako bezpośrednie ucieleśnienie piękna, prawdy i dobra pozostaje ukrytym marzeniem malarstwa. Jednakże dążąc do obrazu idealnego, uniwersalnego i ostatecznego otrzymaliśmy jego przeciwieństwo – niemożliwość samego obrazu, obraz pusty, gdzie jest właściwie już bez znaczenia, czy jest na nim nic, czy wszystko; a najczęściej… cokolwiek.
Próbą odpowiedzi na taką sytuację są współczesne teorie obrazu: przedstawienie negatywne i antyprzedstawienie estetyki wzniosłości, czy dzisiejsze ich rozwinięcia, jak na przykład w ideiobrazu/rozdarcia Didi – Hubermana, w innym ujęciu Agambena totalności Pathosformelu (czyli pozytywnie wartościowana Heglowska alegoryczność), ale też Stieglera dyskretnego obrazu, czy Eco idioletu. Sztuka ostatniego stulecia to nade wszystko poszukiwanie negatywności (Marquardt), myślenia, które myśli przeciw sobie (dialektyka negatywna Adorna), czy wręcz idiomatyczności (Lyotard). Dodać do tego należy nie tylko estetyczną i symboliczną fascynację negatywnością (szokiem, obsceną), czyli odkrycie pozytywności tego, co negatywne, ale również wielokroć dekretowaną dialektyczną negatywność tego, co pozytywne. Czy w takim kontekście możliwy jest obraz istotny? Czy już tylko nieustanne zaprzeczanie jego sensu, bądź współczesny ikonoklazm, według Baudrillarda tworzony właśnie natłokiem obrazów, w których nie ma już nic do zobaczenia?
W czasach ponowoczesnych coraz częściej wracamy do języka i wyobraźni biblijnej, znaleźć to można u najbardziej dziś modnych myślicieli "od A(gambena) do Ż(iżki)". Są one po prostu najszerszym, najbardziej pojemnym oraz najbardziej… problematycznym elementem i wymiarem naszej wyobraźni, gdyż kwestionują każdą kolejną aktualność. Powraca jednocześnie pytanie o ostateczność obrazu, nawet, jeśli miałaby nim być jego wspomniana już niemożliwość.
Fundujący współczesne malarstwo Czarny Kwadrat Kazimierza Malewicza to gra form splecionych jednoczesnym przeciwieństwem i tożsamością. To obraz zredukowany do podstawowej opozycji figury i tła (Arnheim), wnętrza i zewnętrza (Derrida). W średniowiecznych ikonach pojawia się czasami zapowiedź tego, co później Derrida nawiązując do Kanta definiował jako ergon (obraz, istota) i parergon – rama, zewnętrzne, naddane. Chodzi mi tu o obraz centralny uzupełniany dookoła małymi scenkami. I właśnie ta wizualna struktura stanowi inspirację dla prezentowanych w Galerii XXI collage. Nieobecny jest w nich obraz właściwy. Pozostał jego zarys zakreślony ołówkiem bezpośrednio na ścianie, oraz otaczające go po bokach ramy. Derrida w parergon widział szansę znaczeniowej suplementacji i relokacji sensu. Tutaj ich monotonny pion, powtarzalność i schematyczność ocierają się o ornamentalność. Ale ornamentalność "odchyloną" i przetworzoną. Inaczej mówiąc: rama jako prefiguracja niemożliwego lub niedokonanego obrazu. Bowiem coś może nie mieć istnienia, lecz może mieć znaczenie.
W innej perspektywie te collage są także swoistym pytaniem o sanctum. Czym ono mogłoby być w tym kontekście? Na każdej z ram pojawiają się zrobione od szablonu postacie "świętych". Mają one różną dla każdego collage materię: czysta biel, dziura, czy raczej wyrwa w tle, albo tylko tło wyzbyte wszelkiej zdarzeniowości, lub też sama transparentność czy wydrapanie. Każda z małych sytuacji tworzących te parergom to również oddzielna opowieść. Można tam odnaleźć choćby smoka o złotym zębie – bo sztuka przecież… walczy o realność ducha.
Obrazem istotnym w perspektywie ponowoczesnej może zapewne dziś być tylko obraz paradoksalny, jako swoista gra między antyprzedstawieniem i przedstawieniem negatywnym, gdzie wieloznaczności i aporie są tak precyzowane, by wytworzyć określony rodzaj oscylacji pomiędzy nimi. By wytworzyć benjaminowski ruch nieustannego budzenia się, jako coś trzeciego między jawą i snem, między ?niemożliwym sensem?, a "bezsensownym pozorem". Stan nieustannej transgresji wszelkiej formy i znaczenia, który byłby jednocześnie ich doświadczeniem. Obraz jako ostateczność możliwy jest tu zapewne tylko jako spadająca, czy raczej "falująca zasłona". Zasłona, która tyleż ukrywa, co wyjawia, gdzie kształty pojawiają się błądząc nad i pod jej powierzchnią. Falująca jednak w określony sposób – jak w jedynym na tej wystawie obrazie zbudowanym z pustego blejtramu, szyby przyklejonej do ściany i białej tkaniny, której ułożenie jest chemicznie utrwalone w określonym bezruchu. Na szybie nieustannie przewijają się refleksy odbić. Ponowoczesna niemożliwość ikony pojawia się tu jako paradoksalna nieostateczność kresu i pustki, jako realność fałdy tajemnicy. W końcu przecież nie wiadomo, czy pustka nie jest tylko kolejną zasłoną.